Narkoliza

Śnieg sypał w oczy, dłoń szarpał mróz, kiedy poznałam jej siłę.
W biegu tętnicach, jej tępy szum i już poczułam, że płynę.
Tęczą kolorów wysypał mózg złe, bełkoczące obrazy.
Zniknęło życie, odszedł śnieg, mróz, w głąb dzikiej, nocnej ekstazy.

Przeszłam przez ścianę, otwarte drzwi złudzeń i halucynacji.
Biegłam ulicą syczących babć, w rytm opętanej wariacji.
Świat zmieniał miejsca, kolory, dźwięk, w moim życiowym omamie.
Zwid gonił zwida, ciszę rwał krzyk, w tej wielkiej fatamorganie.

Jest mą ucieczką, gdy kończę dzień, mym dzikim uzależnieniem.
Żyję z nią tylko. Ona jak cień. Wie wszystko, czego ja nie wiem.
W małym pokoju dziecięcych lat, rozrzucam stare zabawki.
Późnym wieczorem, blask miejskich lamp. Czuję moc mojej strzykawki.

Gerard Karwowski
05 lutego 2018, Warszawa

Podziel się swoimi przemyśleniami...

Poezja: